piątek, 14 lutego 2014

01.

- Będziesz musiała powtarzać... Zakład, że tak? - mówił chłopak siedzący przy stoliku juniorów. Miał brązowe włosy, dziecięcą twarz i figlarne, zielone oczy. Był najwyższy ze wszystkich dzieci dookoła. I miał szarą koszulkę. A każdy junior dookoła miał czerwoną.
- Co ty, Alan, to nie może być aż takie złe... - zaprzeczyła Isabelle, wysportowana dziesięciolatka. Uważała, że to niemożliwe, żeby każdy tak narzekał na szkolenie podstawowe. No bo w końcu... wszyscy agenci przez to przechodzą, tak? I większość bez większych szkód. 
- Młodziutka, naiwna... - zaśmiał się Peter. Był bliźniakiem Izzy. Przeczesał ręką czarną czuprynę i zmrużył duże, brązowe oczy, patrząc na siostrę i rzucając jej nieme wyzwanie.
- Cztery minuty, też mi coś – wzruszyła ramionami dziewczyna. - słyszałam, że to właśnie młodsze rodzeństwo jest bardziej towarzyskie i w ogóle.
- Ale to starsze inteligentniejsze...
Izzy się roześmiała. Uwielbiała się w ten sposób kłócić z bratem. A właściwie, z braćmi. Miała też jednego starszego – Daniela, na którego wszyscy mówili Dan. Miał szesnaście lat a jego kariera agenta już powoli sięgała końca. Dziewczyna była z niego dumna – uwielbiała się chwalić tym, że ma brata w czarnej koszulce. Przecież to najwyższa ranga, prawda?
Jej rozmyślania przerwała nadchodząca para kolejnych przyjaciół. Olivia, roześmiana włoszka w szarej koszulce, tak samo jak Alan i Joshua, blondyn o brązowych oczach, syn prezeski całej tej szopki – jak mówili na organizację CHERUB. 
CHERUB to jednostka tajnych służb wywiadowczych. Tylko, że dosyć nietypowa jednostka, bo agentami są dzieci, najczęściej sieroty, ale są też dzieci byłych agentów, w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Dużo osób by się temu sprzeciwiało, bo przecież to niebezpieczne – posyłać dzieci na akcje. Jednak Izzy nie znała innego życia – jedynie z opowieści Dana i innych szpiegów wiedziała, jak wygląda życie poza kampusem CHERUBA. Nudne lekcje, normalni znajomi, prześladowanie w szkole, granie na komputerze całymi nocami. 
Jednak nie przeszkadzało jej to, bo kampus CHERUBA był luksusowym kompleksem zawierającym różnej głębokości baseny, dojo (sala, w której ćwiczy się japońskie sztuki walki – przyp. Autora), bieżnie, siłownie, boiska, tory przeszkód na różnych wysokościach, jezioro, nowoczesne centrum planowania misji, budynek mieszkalny juniorów, stare centrum planowania misji, które miało być przerobione do końca miesiąca na kolejny budynek mieszkalny dla agentów, najstarszy budynek z pokojami dla szpiegów, a do tego główny budynek – gdzie znajdowała się recepcja, gabinet prezeski, sale szkolne i stołówka. Cały teren kampusu był otoczony lasami, w których znajdowały się tereny do ćwiczeń i, ogrodzony siatką, ale jednak doprowadzony dróżką do kampusu, teren szkoleniowy – specjalnie dla rekrutów w niebieskich koszulkach, gdzie niedługo mieli się znaleźć Izzy, Peter, Joshua i inni nieszczęśnicy.
- Cześć – przywitała się Olivia. Co jest na śniadanie?
- Zobacz sobie – wzruszył ramionami Peter. - My, jak zwykle wzięliśmy płatki, ale co ty tam wybierzesz, czarnulko, to już twoja sprawa.
- Nie nazywaj mnie tak – warknęła Olivia.
- Bo co, kochanie? Pociągniesz mnie za włosy? - Izzy wiedziała, że przegiął w momencie, kiedy jej odpowiedział. Olivia była czarnoskóra, a Peter zawsze się z tego naśmiewał, dlatego tych dwoje się ciągle kłóciło.
- Chodź tutaj, juniorze! - krzyknęła włoszka. - Jestem od ciebie starsza, nie masz szans!
I w chwili, kiedy zapowiadała się niezła walka, do stołówki wkroczyła prezeska – Zara Asker, mama Josha. Podeszła do syna.
- Joshua, potrzebuję cię na chwilę u mnie.
- Maaamooo... - jęknął chłopak. I tak był już synkiem prezeski.
- I zabierz kogoś ze sobą.
Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby Isabelle wiedziała, że to ona pojedzie z Joshuą. Nie, żeby jej to przeszkadzało; zawsze ich uspokajała, przez co była najmilsza i najbardziej kompromisowa w grupie.
Weszli do windy. Prezeska nie odzywała się do czasu, kiedy zjechali na dół i, pozdrowiwszy kobietę przy recepcji, przeszli do gabinetu Zary.
- Przepraszam za tamto – oznajmiła, kiedy z ulgą usiadła na fotelu i wskazała im pozostałe miejsca. - Usiądźcie.
- O co chodzi? - spytał Joshua.
- Mam mały problem z jednym z pomarańczowych.
- Jaki? - zainteresowała się Izzy.
- Nie chce rozmawiać z nikim dorosłym. Nie chce wyjść z pokoju. Ma traumę.
- I...? 
- Jest w waszym wieku. Chciałabym, żebyście do niego poszli.
- Tak? W czerwonych koszulkach? - uniósł brwi Josh. - Przecież musimy mu pokazać, że jesteśmy z nim.
- Wiem... Dlatego mam dla was te – prezeska wstała i wyciągnęła z szafki dwie pomarańczowe koszulki i rzuciła po jednej Isabelle i Joshowi.
Chłopak natychmiast założył swoją. Izzy natomiast zdjęła koszulkę juniorów i już miała się zasłonić, ale przypomniała sobie, że ma na sobie kostium, bo na pierwszą lekcję w czwartki chodziła na basen. Spokojnie założyła pomarańczową koszulkę.
- W sumie, dlaczego mamy to zrobić? - spytała.
- Pamiętam, że dostaliście po pięćdziesiąt okrążeń za wojnę z niższym piętrem – zaczerwienili się. - Zmniejszę wam to do dwudziestu pięciu.
Isabelle pomyślała o tych trzydziestu, które zrobiła. Spojrzała na Joshuę. Wiedziała, że pomyślał o tym samym.
- I zwolnienie z wypracowania z historii? - zmrużyła oczy.
- Wiesz, w każdym innym wypadku bym odmówiła, ale... niech będzie. - uległa Zara. - Potrzebujemy agentów. A, powiedziałam wam? Musicie przejść przez testy rekrutacyjne. I nie pokazujcie, że umiecie to zrobić z zamkniętymi oczami, dobra? Wasza legenda jest prosta: nie znacie się, Izzy, twoi rodzice zginęli w wypadku, Josh, siedzisz w domach dziecka i rodzinach zastępczych, odkąd pamiętasz.
Isabelle była zaskoczona tym, jak Zara, kochająca matka i żona, potrafi nagle zmienić się w bezwzględną kobietę z służb wywiadowczych.
- Dlaczego my, a nie wyszkoleni agenci? To już jest misja.
- Nie myślałam, że to wam będzie przeszkadzać. Wiedziałam, że istnieje możliwość, że padnie takie pytanie, więc dobrze. Chodzi o to, że brakuje nam agentów, przez to, że dzieci są coraz leniwsze. Mają osiem lat i sadło jak mężczyzna w średnim wieku. Dlatego wysyłamy coraz więcej naszych agentów na misje rekrutacyjne i normalne. Liczba spadła z czterystu agentów na dwieście osiemdziesiąt – to średnie liczby.
- No dobra... dla wypracowania z historii...
Kiedy szli tak razem, koło siebie, oboje w pomarańczowych barwach, ludzie patrzyli się na nich pytająco. Josh nachylił się do Izzy i szepnął jej:
- Nigdy tego nie założyłem. Super, nie? I teraz nikt nie może ze mną gadać, patrz.
Podszedł do granatowej koszulki. Każdy w kampusie wiedział, kim jest Joshua, ale teraz, kiedy miał koszulkę dla gości, nikt nie mógł z nim rozmawiać. 
- Przepraszam... - zaczął chłopak.
- Josh... to znaczy zakaz rozmów z pomarańczowymi – z otwartymi oczami odpowiedział agent.
Junior wrócił do Isabelle.
- Niezłe, nie?
Izzy zachichotała. Szli dalej.
- Hej, to tutaj – wskazała na drzwi. - Wiesz, czuję się, jakby to była moja pierwsza misja – uśmiechnęła się. - A szkolenie za dwa tygodnie.
Po wejściu zobaczyli pobojowisko. Pokój wyglądał jak pokój normalnego agenta, z tym, że wszystko było zachlapane wodą, wykładzina porwana, drzwiczki od mikrofalówki odłamane, kable od telewizora przecięte, a ekran komputera całkowicie porysowany. 
- Halo? - zawołała Isabelle.
- Kim jesteście? - doszedł do nich wystraszony głos z łazienki. Izzy rozpoznała, że chłopak mówi po hiszpańsku.
- Nazywam się Joshua... - odezwał się syn prezeski w tym języku.
- A ja Izzy.
Chłopiec wyjrzał zza drzwi. Isabelle zdziwiła się, gdy go zobaczyła. Myślała, że będzie to wystraszony chłopczyk, a pokazał się dwa lata starszy od niej, bojowo nastawiony chłopak. 
- Myślałem, że to ktoś dorosły – oznajmił.
- Nie wiem, co tu robię – zaczął Josh. - Nikt na korytarzu nie chce ze mną rozmawiać...
- Ze mną też nie chcieli, bo mam pomarańczową koszulkę – dodała Isabelle i zmarszczyła brwi. - dziwni jacyś...
- Wyszedłem, Izzy też. I się spotkaliśmy. Byliśmy w dwóch innych pokojach i tak jakoś... pomyśleliśmy, że tutaj też ktoś może być.
- Jestem... wiecie, o co w tym chodzi? Przychodził do mnie z tuzin dorosłych, każdy chciał mnie przekonywać do tego, żebym z nimi poszedł.
- Wiesz... Nie jestem pewien, ale to chyba jakiś rygorystyczny dom dziecka... - zaczął Josh.
- Dom dziecka? - zdziwiła się Izzy. - Zwariowałeś? Taki wysokobudżetowy?
- Ale w sumie on dobrze gada... - zamyślił się chłopak.
- Tak, mhm. Oczywiście, przecież w każdym domu dziecka są telewizory i łazienki w pokojach.
- Ale popatrz, chociażby przez okno. Mało dorosłych i dużo dzieci. Wszystkie tak samo ubrane, mają glany. Tu musi być jakiś rygor...
- Jasne, pomarz sobie o dziesięciogwiazdkowym hotelu od razu! - krzyknęła Isabelle. - Rozumiesz, o czym mówię?!
- Nie za bardzo...
- To poprawczak! Wysłali nas do jakiejś dziury, pewnie zaganiają na wojnę po ukończeniu piętnastu lat albo nawet i wcześniej... - chlipała Izzy. - Zginiemy... Już nie zobaczę Estery, nie pogadam z Hansem... - dziewczyna miała łzy na całej twarzy.
- Nie, spokojnie... - podszedł do niej Hiszpan. Ukląkł i zaczął mówić. - Znajdziemy jakieś wyjście, dobrze? Moja mama była gangsterką, może podam im jakieś informacje i...
- Jak się nazywasz?  - przerwał Josh. - Zastanawia mnie to.
- Franco – przedstawił się chłopak.
- Możesz to zrobić? - odezwała się Isabelle.
- Ale co?
- Oddać informacje o twojej mamie... nie musisz, wiesz?
- Jeśli będzie to konieczne to tak, ale mam nadzieję, że obejdzie się bez tego.
- Może już pójdziemy? - Joshua już niecierpliwie podrygiwał.
Hiszpan wstał i podał rękę Isabelle, dalej skulonej na ziemi. Dziewczyna otarła łzy i wyszła za chłopakami na korytarz. Zaczęli podchodzić do innych, nieprzyzwyczajonych do widoku aż trzech pomarańczowych koszulek, osób i pytać o różne rzeczy. Ktoś pokazał windę, a w windzie ktoś inny pierwsze piętro. Dojechali do recepcji, gdzie miła pani wskazała im gabinet z nazwiskiem "ZARA ASKER". Isabelle często zastanawiała się, jakby to było, gdyby dopiero teraz dołączyła do CHERUBA. Jednak teraz miała się przekonać, jak czują się nowicjusze. 
- Pukamy? - spytał Franco i natychmiast wystukał dziwny rytm w drzwi.
- Czy to Sick of it? - odezwała się Isabelle. - Kocham Skilleta!
- Tak. Ale moją ulubioną piosenką jest Madness in me.
- Serio? Bo ja myślę, że Not Gonna Die jest lepsze. Albo American Noise... -
- Zamknijcie się – przerwał jej Joshua. - Było "proszę".
- Dobra, sztywniaku – zaśmiała się Izzy. Chłopak zgromił ją wzrokiem.
Weszli do środka. 
- Witajcie - powiedziała Zara. Objaśniła im, co to za miejsce i czym zajmuje się CHERUB. Powiedziała, że jeśli przejdą testy, wystarczy tylko ich zgoda na zostanie agentem brytyjskiego wywiadu. Isabelle i Joshua rozumieli się bez słów, więc dziewczyna reprezentowała chętną do współpracy dziesięciolatkę, a chłopak zadawał mnóstwo dziwnych pytań. Zara odpowiadała na nie wszystkie, na niektóre z lekkim ociąganiem.
- A właściwie, CHERUB to jakiś skrót, prawda? - zapytał po angielsku Franco.
- Tak. Jednak jest związana z tym dziwna historia. Pierwszy prezes CHERUBA zamówił koszulki z tym logiem za wielką kasę. Jednak, zanim zdążył powiedzieć komukolwiek, co to znaczy, pokłócił się z żoną, a ta go zabiła.
Josh zachichotał.
- Kobiety – westchnął teatralnie. - same z nimi kłopoty.
Izzy walnęła go w ramię.
- To strasznie seksistowskie, wiesz?
- Przestań, feministko. My, faceci, nie jesteśmy tylko od dobrego wyglądu.
- Zejdź ze mnie. A co, może chcesz się bić, hmm?
- Stop – stanowczo powiedziała Zara. - Przecież trenowałaś karate, prawda, Isabelle? Josh nie ma z tobą szans. - Izzy wyszczerzyła się. Teraz miała zielone światło na spranie przyjaciela na pierwszej próbie.
- Kiedy zaczynamy? - spytał Franco.
- Teraz. Chyba, ze wam to przeszkadza? - pokręcili głowami. 
Poszli za prezeską do wielkiego dojo. Dzieciaki, z których zdecydowanie większa część miała czarne pasy, stosowały profesjonalne uchwyty. Co jakiś czas było słychać, jak ktoś upada na matę. Isabelle była w ósmym niebie. Jej brat, Dan, dołączył do CHERUBA osiem lat temu. Ponieważ nie chcieli go oddzielać od rodzeństwa, bliźniaki, jako najmłodsze dzieci w kampusie, zaczęły chodzić razem z czterolatkami na różne zajęcia. Dlatego Izzy w wieku dziesięciu lat i pięciu miesięcy miała w karate, w stylu Oyama, czwarty dan. To chyba był rekord, jeszcze nigdy dziesięciolatka nie miała takiego stopnia. W dodatku Isabelle chodziła z 12-sto i 13-sto latkami na lekcje. Mówiła też płynnie po hiszpańsku, francusku, niemiecku, dogadywała się po portugalsku i po polsku. Wiedziała, że jej rodzice by tego chcieli. W końcu byli Polakami. Więc ona też. 
Izzy postanowiła, że nie będzie płakać. Dlatego otarła łzę, przypomniała sobie kilka pocisków z ćwiczebnej amunicji z ostatniego szkolenia przygotowującego do podstawówki, (po których zostały jej wielkie siniaki na udzie i plecach) i od razu miała więcej siły. 
- Zaczynamy? - spytała. Chciała coś zrobić, żeby nie zajmować umysłu rodzicami. Nie chciała tych wspomnień.
Zara skinęła głową. 
- Najpierw chłopaki. Liczymy do pięciu. Jeśli jeden z was podda się pięć razy, wygrywa ten drugi. Zwycięzca walczy z Isabelle, a potem przegrany też. Sumujemy liczbę wygranych. Poddanie się sygnalizujemy albo dźwiękiem, albo uderzeniem dłonią w matę. Można też całkowicie zrezygnować. W przypadku większych urazów idziemy do pielęgniarki. Gotowi?... dobra, start.
Isabelle widziała już wielu amatorów walczących ze sobą. Ale jeszcze nigdy nie widziała aż tak bezstronnej walki. Żaden nie miał odwagi zaatakować, a choć Josh miał za sobą kilka lat ćwiczeń, musiał się ukrywać z tą umiejętnością. Nie mógł jednak ukryć swojej postury i mięśni. Franco był starszy, wyższy, ale miał szczenięce sadełko i poruszał się bardzo wolno. Izzy chciała wybuchnąć śmiechem, kiedy zamachnął się na Joshuę z pięści. Anglik zatoczył się i upadł. Franco wykorzystał okazję i usiadł na nim, dusząc go. Josh uderzył o matę. 
- Jeden zero dla Franco.
Joshua wybuchnął.
- Dawaj, kupo tłuszczu! - krzyknął. - No dawaj! Powal mnie jeszcze raz.
Po tym, jak Isabelle obserwowała porażkę Josha jeszcze kilka razy. Za każdym razem w inny sposób. W końcu Zara ogłosiła wynik. Pięć do czterech dla Franco. 
Dalsze rundy były szybsze. Izzy powalała Hiszpana za każdym razem, a potem zwichnęła mu kostkę. W końcu zrobiła to samo z Joshem, tylko że jemu zwichnęła palec lewej ręki, bo wiedziała, że jest praworęczny. Obaj poddali się po dwóch rundkach. 
- To było proste – uśmiechnęła się Isabelle.
- No dobrze, teraz część pisemna – oznajmiła Zara. - tam macie wodę.
Cała trójka podbiegła do miejsca wskazanego przez prezeskę. Josh i Izzy wiedzieli, że tutaj muszą przyjąć taką samą taktykę. Dziewczyna miała udawać, że wszystko jej poszło jak po maśle, a chłopak, że nic nie umie. Wiedzieli, że te testy i tak nie będą miały większego znaczenia, ale na wszelki wypadek Joshua miał zrobić wszystko prawidłowo. 
Wszystko poszło wspaniale. Następne trzy testy, które polegały na zabiciu kurczaka – Zara wzywała ich po kolei, tylko Joshua wyszedł z tego bez ptasiej krwi i odchodów na koszulce – na przebiegnięciu toru przeszkód i na przepłynięciu 50 metrów, poszło gładko. 
Właśnie siadali na stołówce, odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami, kiedy ktoś krzyknął:
- Josh! Usiądź z nami! Kim jest ten nowy?
Izzy spojrzała na niego z niepokojem. 
- Chwila, to było do ciebie? - spytał Hiszpan podejrzliwie.
- Ale przecież mnie tu nikt nie zna... Tylko wy i pani prezes.
- Jasne. Oczywiście. Sorry, że zapytałem – Josh nie wyczuł ironii w jego głosie; nie wiedział, czy to dobry znak.
I wtedy wszystko runęło.
- Hej, stary, co z tobą? - podbiegł Peter i złapał kolegę za ramię. Dopiero po sekundzie zorientował się, że zrobił coś nie tak; Isabelle i Josh mieli pomarańczowe koszulki.
Franco potrzebował tylko ułamka sekundy, żeby skojarzyć ze sobą fakty i wybiec ze stołówki.
- Kretyn – syknęła dziewczyna do swojego brata i pobiegła za Hiszpanem. - Franco! Stój, czekaj!
Chłopak, za którym goniła, nie miał dobrej kondycji, dlatego już po kilku chwilach Izzy go złapała. 
- Co to było?! - wysapał jej w twarz. - Wytłumaczysz mi?! Nie, nie tłumacz. Nie chcę z tobą gadać.
- Posłuchaj... wiem, że nie powinnam, ale Zara powiedziała...
- Jasne, teraz mówisz... - odepchnął ją. Był silny, ale Izzy miała prawie siedem lat szkolenia, więc przygniotła go do ziemi i usiadła mu na brzuchu, unieruchamiając chłopaka dwa lata starszego od siebie.
- Słuchaj – zaczęła. - Nie wiem, w co ze mną pogrywasz, ale mi się to nie podoba. Nie rozumiesz, co oferuje ci CHERUB. Wspaniała edukacja, kondycja, zdrowie, dostanie się na najlepsze z uczelni świata, a przede wszystkim przygody. Widziałeś to, co zrobiłam przed chwilą? Sekunda i leżysz na ziemi. Potrafię się dogadać w pięciu językach i mam czarny pas, czwarty dan karate. Siedem lat szkolenia, jestem tu od zawsze. To, czy chcesz coś takiego przeżyć, w tej chwili zależy tylko od ciebie.
Zeszła z chłopaka i oddaliła się od niego. Szkoda. Pewnie zrezygnuje, a ona go polubiła. A właściwie – rozmawianie z nim. O muzyce, o przeszłości – głównie jego – i o wszystkim. 
Wiedziała jednak, że takie są misje. Bezwzględne i bezlitosne. Wiedziała, że na każdym roczniku był ktoś taki, jak legenda kampusu (na przykład James Adams, ojciec chrzestny Josha – ten chłopak został zdradzony przez agentów na jednej z misji w 2006 - teraz ma 22 lata. Czy Gabriella O'Brien – dźgnięta nożem w 2007 roku przez młodocianego gangstera. Przeżyła, omal nie wykrwawiając się na śmierć – teraz ma 21 lat.). Ona chciała mieć takie przygody. Chociaż nie wiedziała, jak sobie poradzi na zewnątrz – to było jedno z trudniejszych pytań.
Czy dziewczyna, całe życie mieszkająca w kampusie, będzie umiała przeżyć w normalnym świecie?

*

Oto rozdział 1!
Jak Wam się podoba? 
Komentujcie!
No i cóż, powiedzcie coś o nagłówku ;) (ta kreatywność, Shailene ♥)

niedziela, 9 lutego 2014

OD NOWA

Tak, te rozdziały były bez sensu... w jednym momencie bohaterka ma 10 lat, w drugim 11... masakra, tyle nieścisłości...
Więc zaczynam nową historię. Poprzednie rozdziały usuwam i biorę się za coś innego, coś nowego. :D
Też związane z tą cudowną serią ♥
No więc... do napisania :)