niedziela, 2 marca 2014

02.

Isabelle miała rację; Franco nie zdecydował się na dołączenie do CHERUBA przez tą całą akcję z Peterem. Wiedziała, że Zara zajęła się tym, żeby miał rodzinę, ale było jej przykro. Jednak zamiast rozpamiętywać całą akcję, zaczęła przechwalać się przed znajomymi, że była już na jednej misji.
Nadal bała się szkolenia podstawowego: Podobno był koszmar. Miał nim być. Wiedziała, że kiedyś ludzie byli szkoleni lepiej, bo instruktorem był Norman Large. Odszedł zaraz po tym, jak upił się po tym, jak... to długa historia, ale w skrócie (zacznij od następnego akapitu, jeśli nie chce Ci się czytać): Laura Adams, siostra legendy – Jamesa – będąca też trzecią najmłodszą osobą, jaka nosiła czarną koszulkę, na swojej pierwszej podstawówce przywaliła Lare'owi szpadlem, bo ten kazał "kopać groby" (taka kara; kopało się dół na tyle dużym, żeby się w nim położyć, a potem się go zasypywało) Bethany Parker, jej przyjaciółce. Laura uciekła zaraz po tym zdarzeniu. Dziewczyna miała  surową karę, ale dzięki uderzeniu instruktora stała się jedną z najbardziej popularnych dziewczyn w kampusie. Large miał operację, zaczął pić; później, przez alkohol, dostał zawału, kiedy miał przeprowadzić jedną z wędrówek (tak na prawdę upił się jak świnia i przyszedł do obozu; Laura ze swoich chłopakiem widziała go i uratowała, kiedy temu zanikł puls). Przez to Zara Asker, która wtedy zaczynała swoją historię jako prezeska CHERUBA, uruchomiła proces dyscyplinarny, który się nie zaczął, bo Laura i Large wszczęli jedną ze swoich awantur i Large został zmuszony do odejścia.
W każdym razie, kiedyś podstawówka była koszmarem. Później, przez rok, kiedy mieli tylko zastępców instruktorów, mniej więcej 94% przechodziło dalej. A od 2008 roku rygor się powiększył, choć nie tak bardzo jak kiedyś. Dowodziła dwójka instruktorów i jeden pomocnik. Instruktorzy, pan Pike i pan Kazakow – mieli dwa odmienne charaktery. Pan Pike był surowy w pracy, ale miły na co dzień, pan Kazakow był surowym i wymagającym facetem po siedemdziesiątce, który został w służbie, bo sprawiało mu to przyjemność. Teraz znęcał się nad dziećmi, znęcał się nad dorosłymi, krzycząc im do ucha: "Jesteście beznadziejni! Wygodne glany i luksusowe pokoje! Banda siusiumajtków! Jesteście tak silni, jak ten, kto was szkoli, więc macie szczęście, że byłem w Wietnamie!". Był z Ukrainy i nienawidził Amerykanów, bo jego brat zginął przez broń dostarczoną przez jankesów. Pomocnik, a właściwie pomocniczka, instruktor Speaks, była mało wymagającą, trzydziestokulkuletnią mężatką. Pracowała tu, bo nigdzie indziej jej nie chcieli, ze względu na jej wybuchową naturę. A może to ona nie chciała...?
Izzy bała się szkolenia. Alan i Olivia je już przeszli, a w CHERUBIE byli o wiele krócej od niej. Ogólnie, jeśli ktoś był całkowicie przygotowany do szkolenia, były to bliźniaki: Isabelle i Peter. Oboje, od kiedy nauczyli się chodzić, ćwiczyli sztuki walki, a nawet Joshua zaczął w wieku czterech lat. W 2007 roku zmieniły się przepisy i dzieci byłych agentów mogły zostać szpiegami. Zara i Ewart Askerowie niemal natychmiast zaczęli szolić Joshuę, ale nawet to nie dało mu przewagi nad bliźniakami. Mimo wszystko, Josh zaraz po urodzeniu pojechał z Jamesem Adamsem i paroma innymi agentami na misję, w której James rozbił narkotykowy gang.
Isabelle otrząsnęła się z tych myśli. Lubiła Jamesa, ale wiedziała, że dzięki temu nie zda sprawdzianu z portugalskiego. Szybko wszystko uzupełniła i wyszła z klasy.
Natknęła się na Josha, który czekał na lekcję matematyki. Była już jedenasta, ale to nie przeszkadzało mu przeciągać się i ziewać. W końcu był piątek; Wtedy miał same luźne lekcje.
System szkoły w CHERUBIE był bardzo dziwny: lekcje trwały cały rok (nie licząc pięciotygodniowych wakacji), bo agenci, wracając z misji, mieli zaległości. W dodatku klasy nie były ustalane wiekowo. Dzieci dopasowywało się umiejętnościami. Dlatego Izzy chodziła z rówieśnikami na matematykę, historię, geografię, chemię i biologię, a ze starszymi na wszystkie języki i kursy sportowe.
- Cześć – przywitała się.
- Joł – odpowiedział Joshua. - coś nowego?
- Pff, co ty. Te same nudy co zwykle. Co tutaj może się dziać?
- No nie wiem... bomba, terroryści, te klimaty.
- Haha, jasne.
- Trzymaj się teraz. Mama chce ciebie i Petera wziąć na rozmowę.
- Co? Czemu?
- Wyślą was do domu dziecka. Do któregoś w Londynie. Z tego co pamiętam, na tydzień po podstawówce wyjeżdżamy.
- Po co?
- Symulacja zwyczajnego życia. Żebyśmy się normalnie zachowywali na misjach.
- Czemu nie teraz?
- Spytaj się prezeski, młoda.
- Nie przeginaj, stary.
- To tylko dwa miesiące różnicy – oburzył się Josh.
- Teraz to "tylko"?
- Nie chce mi się z tobą gadać.
Joshua zasalutował i zrobił komendę "w prawo zwrot". Równo z tupnięciem, które wydał, rozległ się dzwonek. Kiedy młodzież wylewała się z sal, oni zwijali się ze śmiechu na podłodze.

Minęło siedem następnych lekcji. Izzy przebierała się w szatni dziewcząt po godzinie treningu karate. Podeszła do niej Olivia.
- Słuchaj, mam taką sprawę...
- Alk na urodziny? - spytała Izzy.
- Skąd wiedziałaś?
- Tak po prostu. Dan już załatwia.
- Dzięki – czarnoskóra się uśmiechnęła.
- Spoko – mrugnęła do niej Isabelle. - nie mogę uwierzyć, że to już trzynaście lat. I dopiero sześć, od kiedy się znamy.
- Ja też... szybko minęło, nie? Cztery lata i wylatuję... - zasmuciła się Olivia.
- Hej, staruszko. Równie dobrze możesz powiedzieć, że siedemdziesiąt lat i umierasz.
Zaśmiały się.
- Idziemy w niedzielę do galerii? To twoje ostatnie momenty jako junior, trzeba ci coś kupić do pokoju – zaproponowała starsza agentka.
- Jasne. Czemu nie? - wzruszyła ramionami Izzy.
Wyszły na korytarz.
- Za miesiąc skończą ten nowy budynek. Myślisz, że dostanę tam pokój? - spytała Isabelle.
- Jasne, że tak. Przecież wiesz, tu chodzi o szybkość. - zaśmiała się Olivia.
Resztę drogi szły w milczeniu. Rozstały się przed blokiem juniorów, gdzie Izzy miała spędzić resztę swojego dnia, odrabiając lekcje i śmiejąc się ze znajomymi.
W niedzielę Izzy pojechała, razem z innymi dzieciakami, do Londynu. Autokar, którym jechali, zaparkował o pierwszej przy dworcu autobusowym Victoria Coah Station.
Dzieci z CHERUBA mogły jeździć do miasta w soboty po południu i w niedzielę, którą mieli wolną. Musiały to zgłosić do opiekuna, a ten wtedy załatwiał transport – albo wykorzystywał jakiegoś siedemnastolatka, żeby zawiózł mniejszą ekipę. Zależy. Tym razem, Meryl Spencer, była sprinterka, zdobywczyni złota na olimpiadzie kilka(naście) lat temu, załatwiła autokar, którym czterdzieści kilka osób pojechało do miasta na cały dzień.
Wśród nich znajdowały się bliźniaki, Peter i Isabelle, Olivia i Alan. Josh nie mógł przyjechać, bo miał do skoszenia trawnik obok centrum planowania misji. Z całej piątki (a właściwie szóstki, tylko że Matt – chłopak Olivii – był właśnie na misji) trójka miała za równo siedem dni zacząć studniowe szkolenie podstawowe. Bliźniakom i Joshowi, jako juniorom, marzyły się szare koszulki, ale Mattowi, Alanowi i Olivii – granatowe. Wszyscy chcieli być starsi rangą od reszty.
Cała czwórka wysłuchała Meryl Spencer (krzyczącej, że nie obchodzi jej, co robią dopóki to jest genialne. Oznajmiła też, że każdy kto spóźni się do autokaru – zbiórka o 19 – może liczyć na odjęcie funta od kieszonkowego za każdą minutę spóźnienia) i wyszła za najmłodszymi na zatrute spalinami, kiedyś świeże, powietrze.
- Gdzie idziemy najpierw? - spytał Peter. - Mamy sześć godzin. Może najpierw Gamestation w Westfield? Autobusem czterdzieści minut...
- Idźcie sobie tam – machnęła ręką Olivia. - Tępe bezmózgi kupujące gry...
- Mówiłaś coś? -  spytał Peter.
- Nie, nic. Chodziło mi o...
Zaczęli się kłócić. Alan rzucił szybkie spojrzenie na Izzy i kiedy autobus, który jechał do Westfield, wielkiego centrum handlowego, podjechał, rzucili się tam. Zanim Peter i Olivia się zorientowali, ci byli już w środku, wystawiając im języki i śmiejąc się z nich.
Włoszka pokazała w stronę odjeżdżającego autobusu środkowy palec, ale już nic nie mogła zrobić. Odwróciła się ze wściekłą miną w stronę Petera.

Izzy odwróciła się do Alana.
- Widziałeś ich miny? - spytała, kuląc się ze śmiechu i kasując bilet. - Były takie!
Alan roześmiał się jeszcze bardziej, widząc udaną parodię min Olivii i Petera. Pewnie przez całą drogę by się trzymali za brzuchy i odtwarzali całą tą scenę w pamięci, gdyby nie to, że siedząca naprzeciwko staruszka syknęła na nich ostrzegawczo. Mimo to przez najbliższe dwadzieścia minut ich spojrzenia były roześmiane.
- To gdzie idziemy? - spytała Izzy po dojściu do centrum. Spojrzała na swojego starego blackberry. Dostała go trzy lata temu, po awanturze, z tym, że zgubiła się w kinie. Teraz każdy junior, po ukończeniu siedmiu lat, dostaje, najczęściej używany, telefon komórkowy. - Mamy jakieś... pół godziny, zanim przyjadą.
- Proponuję Borders*. Muszę sobie kupić nową płytę Skilleta.
- Nową? - zaśmiała się Izzy i skręciła w alejkę na której znajdował się sklep. - Wyszła w czerwcu tamtego roku!
- Przez jedną z zawalonych misji obcięli mi kieszonkowe na pół roku. Potem, jak zbierałem to raczej nie na płytę, tylko na nowego iPada. Jakoś tak zleciało.
Po wejściu Isabelle, zamiast do części muzycznej, skierowała się do części z książkami.
- Dokąd idziesz? - krzyknął Alan.
- Po prezent dla Olivii! Chciała tego Percy'ego Jacksona, to jej kupię.
- No tak. Przecież.
Rozdzielili się. Alan wszedł pomiędzy półki z płytami, a Isabelle zanurzyła się w literaturze. Uwielbiała chodzić do księgarni, bibliotek, antykwariatów. Czuła się tam jak w domu. Kupowanie, oglądanie, wąchanie, przeglądanie i dotykanie książek sprawiało jej prawie taką samą przyjemność jak czytanie ich.
Sięgnęła po jedną z części Harry'ego Pottera i zatopiła się w lekturze.

Obudził ją znajomy głos.
- Hahaha! Ej, patrzcie na nią! Co za sierota...
To był Peter.
Otworzyła oczy.
- Co ci odwala, idioto? - warknęła na niego.
- Zasnęłaś – oświadczył jej braciszek. Alan i Olivia dobiegli do zaspanej dziewczyny. Peter ponownie zabrał głos, tym razem z nutą dumy w głosie. - Znalazłem ją.
Alan się roześmiał.
- To już nie pierwszy raz, nie?
Kiedy to powiedział, Izzy przypomniała sobie "te poprzednie razy" o których wspomniał. Faktycznie, zdarzyło się jej już dwa razy usnąć przy Harrym Potterze.
- Może nie powinnam tego już czytać – westchnęła. - Do trzech razy sztuka, prawda?
- Jesteś zbyt uległa. Kup ją sobie i przeczytaj potem, w wolnym czasie – zaproponowała Olivia.
- Niby za co?
- Halo, pomyśl trochę – pokręcił głową Peter. - Nasi rodzice... kupa hajsu... nie pamiętasz?
Dziewczynie mignęło przed oczami wspomnienie Zary Asker, która tłumaczyła bliźniakom, zaraz po ukończeniu siedmiu lat, że mogą wypłacać po trzydzieści funtów miesięcznie z konta oszczędnościowego i po sto funtów w każde urodziny i gwiazdkę, ponieważ ich rodzice mieli trochę pieniędzy pochowanych po kontach bankowych. Peter i Dan ciągle z tego korzystali, ale Izzy wypłacała pieniądze tylko, kiedy na prawdę chciała coś kupić. A książka Harry Potter i Kamień Filozoficzny była tego warta?
Odpowiedź nadeszła przez Alana, który wyrwał jej książkę, wyjął portfel z kieszeni i poszedł do kasy. Izzy podbiegła do niego w chwili, gdy ten dawał pieniądze do zapłaty.
- Musisz korzystać. Masz pieniądze, masz wygodne życie – westchnął. Jemu rodzice nic nie zostawili. –  Więc tuż po szkoleniu załatw sobie półkę i dużo książek na niej. Tak, jak chciałaś, dobra?
Nie oddał jej portfela, zanim się nie zgodziła.

Następnym ruchem Isabelle było ścięcie włosów. Nie zostawiła grzywki ani niczego – powiedziała fryzjerce, żeby ją ogoliła i zostawiła tylko odrobinę jej czarnej czupryny.

W następny poniedziałek Izzy została obudzona przez budzik. Nastawiony na godzinę... szóstą. Przetarła oczy. Szóstą?! Szkolenie miało się zacząć o piątej trzydzieści.
Szybko zeskoczyła z łóżka, przy którym zauważyła niebieską koszulkę CHERUBA i bojówki w jej rozmiarze obok glanów i bielizny. Koszulka i spodnie miały na sobie numerek "5" i były najwyraźniej odziedziczone po kimś innym, bo, tak samo jak bielizna i glany, miały dużo zatarć, poplamień. Izzy wiedziała, że kiedyś by czegoś takiego nie włożyła, ale teraz nie miała wyboru. Ubrała jednak swoją bieliznę i glany, wiedząc, że to są ubrania, w których będzie chodzić przez następne sto dni.
Złapała w locie batonik i wepchnęła go sobie do buzi, popijając wodą. Spryskała się dezodorantem i wybiegła z budynku juniorów, budząc przy okazji kilka sąsiednich pokojów. Kiedy opiekunka tego piętra wyszła z łóżka na korytarz, Isabelle już biegła na teren szkolenia, zawierający m.in. tory przeszkód, nieogrzewany budynek z łóżkami i budynek szkolny.
Przebiegła przez bramę i wpadła do pomieszczenia z łóżkami, gdzie każdy rekrut, a było ich ośmiu, kucał w półprzysiadzie z rękami na głowie. Nie było to ciężkie ćwiczenie, ale przez dłuższy czas zastygały mięśnie i pozycja robiła się bardzo niewygodna. Izzy zasalutowała instruktorom i szybkim krokiem skierowała się w stronę łóżka z numerem 5. Nie było jeszcze jednej osoby, więc Isabelle ustawiła się w takiej samej pozycji jak inni. Wszyscy wiedzieli, kogo brakuje. Czekali tak jeszcze godzinę, która ciągnęła się jak trzy, podczas której instruktorzy patrzyli na nich wzrokiem zimnym jak stal.
Do środka wpadł Peter Simmons. Rekruci zmierzyli go spojrzeniem wyrażającym w połowie wściekłość, w połowie współczucie. Zaraz miał przejść piekło.
- Rekrucie numer sześć! - zaczął instruktor Kazakow. - Czy wiesz, o której mieliśmy zacząć?
- Tak, sir. O piątej trzydzieści – odpowiedział posłusznie chłopak, stojąc na baczność.
- A wiesz, która godzina jest teraz?
Peter rzucił przelotne spojrzenie na niedziałający zegar ścienny.
- Po siódmej, sir?
- Ty się mnie pytasz? Miałeś odpowiedzieć! Na łapy i robisz pompki, dopóki nie pozwolę ci przestać.
Peter posłusznie padł na ziemię i zaczął robić ćwiczenie.
- Reszta, baczność! - wszyscy odetchnęli, szybko wykonując polecenie. - Od dzisiaj ja i instruktorzy, Speaks i Pike, będziemy waszym koszmarem. Przez następne dziewięćdziesiąt siedem dni działacie jak w zegarku, dzień w dzień. Żadnych świąt, żadnych weekendów. O piątej zero zero pobudka, dziesięć okrążeń wokół budynków lub zaprawa fizyczna, punkt piąta trzydzieści biegniecie parami przez tor przeszkód. O szóstej trzydzieści toaleta poranna, o siódmej zero zero jecie śniadanie, potem jeszcze jedna półgodzinna przebieżka i lecicie na lekcje, gdzie nas nie ma; są wasi nowi nauczyciele. O dwunastej trzydzieści mała przerwa na lunch, a potem trafiacie znów do nas i o trzynastej zero zero zwykle mamy wędrówkę w góry z wielkimi plecakami. Punkt piętnasta wracamy tutaj i macie lekcję z instruktorem Pike, a o szesnastej zero zero lekcję karate. Odrabiacie lekcje, macie na to godzinkę. Punkt dziewiętnasta kolacja, potem zaprawa fizyczna do dwudziestej, toaleta wieczorna i gasimy światła o dwudziestej pierwszej. Zrozumiano?
- Tak jest! - odpowiedzieli chórem rekruci.
- Tak jest, instruktorze Kazakow! - poprawiła ich ostrym tonem Speaks. Dzieciaki powtórzyły.
- Możesz wstać, Simmons – zwrócił się do chłopaka Ukrainiec. - I skoro wasz kolega sobie zjadł ciepłe, pyszne śniadanko, to wy macie teraz pół godzinki na zaprawę fizyczną.
Wszyscy, równym krokiem, odmaszerowali na zewnątrz.

*Amerykańska sieć księgarni, gwarantuje spory wybór książek, czasopism i magazynów a także płyt CD i DVD, coś w stylu naszego Empiku – przyp. autora.

***

Namęczyłam się z tymi sklepami. Nigdy nie byłam w Londynie. :/
23.23 - dodaję to jeszcze w niedzielę ;))
Mam nadzieję, że się spodoba. I dla sprostowania - to, co piszę, to fanfiction.
Czytajcie, komentujcie. :))
Pozdrawiam!

1 komentarz:

  1. Skillet rządzi! A teraz przyznaj się jakie piosenki od nich lubisz najbardziej <333! No i Harry Potter rządzi też! Ohoho.
    Zgolona Izzy :O OMG.
    Fajnie z tą kasą. Też bym chciała mieć takie oszczędności i kupować sobie książki D:
    Aż się sama zaczęłam bać tego szkolenia. Ciekawe co z niego wyniknie! Czekam na następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń

Naskrob te dwa, trzy słowa, bo każdy komentarz przyczynia się do lepszego humoru i motywacji do pisania. ;))