poniedziałek, 14 kwietnia 2014

03.

- Simmons, ruszać się! 5, 6, jesteście słabiakami! - krzyczał Kazakow na bliźniaków.
To był dwudziesty pierwszy dzień szkolenia. Trzeci tydzień w odosobnieniu. Jedna piąta koszmaru przebyta. Z dziesięciu rekrutów, w pierwsze dni zrezygnował jeden. Tylko jeden. Kontuzja wykluczyła dwóch innych, a czwarty załamał się kilka dni temu. Sześć osób się trzymało. Joshua Asker, któremu przydzielono inną partnerkę – dwunastoletnią Melissę Tersh, bliźniaki Isabelle i Peter Simmons oraz Yvonne Blencher i Simon Marshall.
Szkolenie było takie straszne, jak wszyscy mówili. Teoretycznie normalna ilość snu, jednak nie wystarczała rekrutom do zregenerowania się w nocy. Ciągłe zaprawy fizyczne, te w planie i te nadprogramowe przemęczały cherubinów, a pokrzykujący instruktorzy nie dawali żyć. Co chwila, za każdą błahostkę, odbierano im posiłki. Karano całą grupę za każde opóźnienie, dlatego szybko nauczyli się pomagać innym. Yvonne była drobna, dlatego brano od niej trochę bagażu na wycieczkach z plecakami. Melissa miała problem z językami, więc, podczas lekcji, Izzy pomagała jej. Wszyscy pomagali wszystkim i wszystkim to pasowało. Po trzech tygodniach nikt nie chciał odpaść i każdy miał tylko jeden cel: szarą koszulkę. Wszyscy chcieli brać udział w misjach, awansować, a przede wszystkim mieć własny pokój w nowym budynku mieszkalnym.
- Raz, raz! - wrzeszczała Speaks. - Co jest, może potrzebujecie zachęty, co?!
Trwał bieg przez tor przeszkód. Za kilkanaście minut mieli zacząć lekcje, a instruktorzy zamienili im przebieżkę na skakanie przez żywopłoty i taplanie się w bajorze. Normalnie, żeby przejść tor, potrzebowali od czterdziestu pięciu minut do godziny. Teraz mieli tylko połowę z tego czasu. Jeśli nie chcieli się spóźnić na lekcje – a nie chcieli – musieli nadwyrężyć mięśnie i całą resztę, żeby zdążyć przejść tor w pół godziny.
Izzy i Peter przebrnęli przez płytkie jezioro i byli przemoczeni, kiedy instruktor Speaks zaczęła tryskać z węża lodowatą wodą. Przebiegli do następnej przeszkody – mostu, na który trzeba było wskoczyć i zeskoczyć z drugiej strony, jeśli nie chciało się mieć złamanych nóg przez opony, które były na dole i czekały na najmniejszy błąd rekrutów.
Bliźniaki wskoczyły na most w chwili, kiedy Speaks skierowała na nich strumień wody. Byli najbliżej, a ciśnienie wody było wielkie, więc kiedy Peter dostał strumieniem wody w plecy, Izzy mogła tylko wyobrażać sobie jak to boli, kiedy spadnie się głową w dół do opon. Rozległ się nieludzki wrzask. I chlipnięcie. Isabelle szybko, ale ostrożnie, zeszła do brata.
- Peter! - wrzasnęła. Nie, nie mogło mu się nic stać! Mieli jeździć razem na misje, razem zdać szkolenie, nie, on nie może...
A jednak. Los bywa okrutny.
Kiedy dobiegła do brata, zauważyła plamę krwi na jego bojówkach. Przeraziła się. Co jeśli coś poważnego mu się stało? Przyklęknęła koło niego. Miał otwarte oczy, patrzył ze strachem na wszystko dookoła. Z ust wypływała mu stróżka krwi.
- Panie Kazakow! Instruktor Speaks! Niech  ktoś tu przyjdzie! - zaczęła krzyczeć Isabelle.
Przyjrzała się bratu. Podwinęła bojówki. Krew wypływała z małej rany na prawej łydce, niezbyt poważnej. Dopiero spojrzenie na lewą nogę uświadomiło Isabelle, że jest bardzo źle. Na pierwszy rzut oka kolano wydawało się być wykręcone o sto osiemdziesiąt stopni. Siostra przytuliła się do brata i zapłakała. Mieli zdać razem! W trzy miesiące, jasne, zagoi mu się noga, ale wtedy prawie na pewno ona już będzie miała szarą koszulkę. Nie tak miało być.
Do rodzeństwa dobiegł pan Kazakow.
- Ranny rekrut! - wrzasnął do krótkofalówki. - Co mnie obchodzi, że jesz śniadanko, Heavey! Mamy tutaj dosyć poważny wypadek, jasne?! Macie być za pięć minut, bez odbioru. - zwrócił się do Isabelle. - Raport.
- Przeskoczyliśmy na most, sir, kiedy instruktor Speaks skierowała strumień wody o wysokim ciśnieniu na mojego brata. On spadł, ja pobiegłam za nim, sir.
- Coś mu się stało? - zadał pytanie Kazakow. Isabelle chciała prychnąć, to było oczywiste, że tak.
- Wydaje mi się, sir, że ma złamaną lewą nogę. Poważnie. Rozcięta rana na prawej łydce i skręcony nadgarstek nie wydają mi się tak ważne jak to. Prawdopodobnie odniósł jakieś obrażenia wewnętrzne, ponieważ z ust leci mu krew.
- Na pewno ma obrażenia wewnętrzne, do jasnej cholery! Ten dół ma sześć metrów wysokości! A młody Simmons pechowo zaplątał się jeszcze w te opony przed upadkiem, nie miał szans wyjść z tego bez złamania lub chociaż skręcenia.
Stali tak jeszcze jakieś trzy minuty, dopóki nie przyleciał helikopter i nie zabrał Petera. Isabelle pociągnęła nosem. Wiedziała, że teraz musi zdać. Dla niego.
Przechodziła tor przeszkód myśląc o tym, co teraz będzie. Nigdy nie rozstawała się z bratem na dłużej niż kilka dni, a teraz wszystko miało się zmienić – musiała wytrzymać siedemdziesiąt dziewięć dni bez swojego bliźniaka, brakującego ogniwa. Wprawdzie miała drugiego brata – Daniela – a także Josha, Alana, Olivię i Matta, ale oni nie byli jej tak bliscy. Tak znajomi. Peter był wszystkim dla Isabelle i na odwrót. Znali siebie nawzajem na wylot. Prawie czytali w swoich myślach. A teraz dwa i pół miesiąca bez niego. Dwa i pół miesiąca męczącej pracy fizycznej i psychicznej, którą musi przejść.
Z takim założeniem poszła na lekcje, które rozpoczynał język ukraiński.

Po tygodniu Yvonne wykluczyło ze szkolenia wyczerpanie. Jej organizm nie był przygotowany na taki wysiłek, więc po prostu po miesiącu nie była wstanie wstać z łóżka. Dlatego też jej partner, jedenastoletni Simon Marshall został przydzielony Isabelle.
Praktycznie się nie znali. Simon stracił rodziców miesiąc temu i przygotowywał się do szkolenia przez dwa tygodnie. Z tego, co wiedziała Isabelle, chodził do szkoły jeszcze tydzień zanim zdecydował się na dołączenie do CHERUBA.
Chłopak nie był rozmowny. Raczej był typem zamkniętego w sobie, zakompleksionego typowego nastolatka. Dotychczas Isabelle miała z nim kontakt tylko wtedy, kiedy musieli ze sobą w jakiś sposób współpracować na którymś z okrutnych ćwiczeń Kazakowa i Pike'a. Nie przejmowała się tym. W końcu każdy kiedyś się otwiera, prawda?

Po miesiącu, trzydziestego drugiego dnia szkolenia, czyli – jak wyliczyła Isabelle – czwartego marca, wszystkich rekrutów w środku nocy obudzono i zagoniono do ćwiczeń. Zostały tylko cztery osoby, więc nie mogli zrobić czegoś bardzo hardcorowego, bo wszyscy powinni przejść, żeby było chociaż czterech nowych agentów, gotowych do wypełniania misji.
Ustawili się w szeregu. Od najniższego do najwyższego. Po kolei: Josh, Isabelle, Melissa, Simon. I wtedy zaczęło padać.
Izzy widziała, jak po Melissie przebiegają dreszcze od zimnego, wręcz lodowatego deszczu. Sama miała ochotę pobiec do bloku juniorów. Wiedziała, że gdzieś tam jest Peter, dlatego zasalutowała instruktor Speaks, kiedy ta sprawdzała rekrutów.
Pod koniec inspekcji wszyscy dowiedzieli się, o co chodzi w ćwiczeniu.
- Macie piętnaście minut, żeby ustalić ze sobą taktykę. Dostajecie pistolety z zwykłymi ćwiczebnymi nabojami starego wydania – tłumaczył pan Pike. - Musicie po prostu dojść do ośrodka. - spojrzał na zegarek i ustawił stoper. - i... już.
Rekruci szybko zaczęli ze sobą szeptem dyskutować. Pierwotny plan (wymyślony przez Josha) zakładał, że przedrą się przez las i sprintem pobiegną, strzelając gdzie się da, do łóżek. Izzy zaprzeczyła. Według niej powinni się podzielić na pary i osłaniać siebie nawzajem. Wtedy zaprotestował Simon. Jego logika zakładała, że wtedy nie wykorzystają pistoletów i te staną się bezużyteczne. Josh znów coś zaczął mówić. Simon tłumaczył, że tamten źle myśli. Kłócili się jeszcze dobrych parę minut. I wtedy pan Pike im przerwał, rozdając pistolety.
- Gotowi? - spytał. Nie czekając na odpowiedź, krzyknął: - start!
Josh i Simon pobiegli, jeden w prawo, drugi w lewo. Izzy spojrzała na Melissę.
- Biegniemy?  - spytała.
Melissa skinęła głową. Obie rzuciły się przed siebie, żeby jak najszybciej dobiec do ośrodka. Isabelle obliczyła, że mają do przebiegnięcia jakieś piętnaście kilometrów. Jeśli nie będą zwalniać, na miejscu będą za godzinę z minutami.
Biegły, nie odzywając się do siebie. Izzy załadowała broń. Podniosła ją, żeby móc ją użyć, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Melissa zrobiła to samo. Obie nie chciały tego przegrać z chłopakami, więc biegły ile sił w nogach.
Minęło maksymalnie czterdzieści minut, kiedy Isabelle poczuła, że grunt pod nogami jej się zmienia. Melissa nie wyczuła tej zmiany, więc zamiast zmienić swój bieg na wolniejszy i ostrożniejszy, żeby wyczuć podłoże, dalej gnała przed siebie. Izzy chciała ją ostrzec, ale zanim otworzyła usta, jej towarzyszka dotknęła głową ziemi, a dokładniej mówiąc – betonu.
Isabelle popatrzyła na to zdumiona. Co teraz? Przecież instruktorzy nie powiedzieli im... No jasne. Dlaczego wcześniej na to nie wpadła? Coś musiało być w pistoletach.
Przyjrzała się broni. Wyglądała normalnie, najnormalniej na świecie. Pokręciła głową. Dokładnie obejrzała każdy cal. Wtedy zobaczyła, małe światełko i obok mikroskopijny guziczek. Zbliżyła do niego usta. Nacisnęła guzik. Puściła. Co miała powiedzieć? Nacisnęła.
- Ranna rekrutka. W tym miejscu.
Nie chciała zostać postrzelona przez instruktorów, który tutaj przybędą, więc poderwała się na nogi, porwała broń Melissy z ziemi i puściła się sprintem przez betonowy odcinek drogi. Przez osiem minut utrzymywała bardzo szybkie tempo, a potem normalnym, wyuczonym biegiem poruszała się przez niecałe dwadzieścia minut. Zobaczyła budynek, w którym mieściły się łóżka rekrutów. A potem coś ją uderzyło w plecy. Bardzo, bardzo mocno.
- Witaj, maleńka – usłyszała głos. Chłopak usiadł na niej okrakiem.
- Co ty... robisz..., Simon? - wykrztusiła. Ledwo mówiła. Ćwiczebny pocisk powalił ją na ziemię, odbierając jej oddech.
- Ano, widzisz, miałem być pierwszy... a wtedy zobaczyłem ciebie.
- Nic mnie nie obchodzi, czy będę przed tobą. Złaź ze mnie!
- A podobno... - zaczął. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo wtedy Isabelle uderzyła go łokciem w gardło.
Nic nie powiedziała. Nie zaśmiała się. Nie spojrzała na niego. Truchtem dobiegła do swojego łóżka. Swojej kanadyjki. Może nie mogła się równać łóżkom w kampusie, ale w tej chwili to właśnie chwili odpoczynku pragnęła najbardziej na świecie. Padła na posłanie, przykryła się cienkim kocem i zasnęła.

*

Po miesiącu, jest.
Bez zbędnych komentarzy, zapraszam do komentowania. (inteligentne, wiem :P)

[EDIT]
Mała reklama; cherub-campus.weebly.com << strona o CHERUBIE i o wszystkim, co jest z nim związane. Zapraszam ;)

Naff - przeczytałam wszystko trzy razy przed dodaniem, a nawet sześć, i nic nie zauważyłam, ale rzeczywiście, nie opisałam dobrze tego... ćwiczenia. :/

5 komentarzy:

  1. Matko, rzeczywiście ciężki trening O___o. Nie chciałabym takiego przejść. Gdy opisałaś konsekwencje upadku brata Izz, to normalnie aż się wzdrygnęłam. Biedak t.t.
    Nie za bardzo zrozumiałam potem tą misję. Chwilami była dla mnie... niejasna i choć czytałam kilka razy, słabo to sobie wyobrażałam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie :) Im dłużej czytam tym bardziej wydaje mi się że czytam Kolejną część Cheruba ( Co jest oczywiście komplementem ;) Bardzo mi się podobają twoi bohaterowie. Ciekawi mnie Simon i jak dalej będziesz opisywać jego postać. Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Po tych kilku rozdziałach bardzo polubiłam Petera. Szkoda, że nie udało mu się przejść. Całkowicie się tego nie spodziewałam. Zapraszam do mnie
    http://bookfantasty.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny pomysł... Podobają mi się postacie bliźniaków! Jestem ciekawa co dalej będzie. Szkoda tylko, że tak duże odstępy czasu między rozdziałami, bo człowiek się wkręca w akcję a tu się okazuje, że dalej nie ma :( Życzę weny i czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń

Naskrob te dwa, trzy słowa, bo każdy komentarz przyczynia się do lepszego humoru i motywacji do pisania. ;))